Mój „American dream” I – zanim wyszłam z lotniska w NYC

2 października 2018

Pierwsza część opisu mojego prawie miesięcznego pobytu „za oceanem” dotyczy okresu od postanowienia „lecę do Ameryki” do momentu, kiedy dotarłam do USA.

Pomimo coraz większej ilości ludzi odwiedzających ten kraj, jest to dalej plan dla wielu ludzi wręcz niemożliwy do zrealizowania. Słuchając bądź czytając historie o nieotrzymaniu wizy lub o cofnięciu na granicy już w Stanach Zjednoczonych łatwo można dojść do wniosku, że dostać się tam jest prawie nierealne. A jednak wcale to nie jest aż tak trudne. Nie trzeba mieć zaproszenia, aby tam jechać, wystarczy mieć kilka stempli w paszporcie i nie zgrywać ważniaka czy cwaniaka na rozmowie o wizę w Ambasadzie czy też Konsulacie.

Owszem, pierwszą rzeczą, która nas blokuje przed spontanicznym wylotem to wiza i wcale nie twierdzę, że proces jej uzyskania jest miły czy komfortowy. Jednak nie jest niemożliwy.

Zaczęłam niestety od czytania na forach itp. jak to wygląda, no i oczywiście jak to zazwyczaj bywa skupiłam uwagę na problemach. Ten nie dostał wizy, tego cofnięto, ten dostał na krócej… historii wiele. W pierwszym momencie powodują, że wierzymy w niesamowitą trudność dostania się do Stanów Zjednoczonych.

Na szczęście znalazłam również teksty sugerujące, jak należy rozmawiać w Ambasadzie Amerykańskiej. No i miałam to szczęście, że rozmawiałam z jedną z podróżniczek (prowadzi bloga podróżniczego – born globals) i ona przekazała mi bardzo uspokajające informacje. Praktyka pokazała, że było tak, jak ona mówiła.Uśmiech

Po dawce motywacji siadłam, aby wypełnić formularz o wizę, no i szok, ile zakładek, które mnożyły się zaraz potem jak wprowadziłam jakiekolwiek dane. Należy pamiętać, że formularz wypełniamy na amerykańskiej stronie, czyli znajomość języka angielskiego jest tutaj niezbędna. Owszem, zawsze można kogoś bliskiego poprosić o pomoc. Ba, nawet widziałam firmy, które chętnie pomogą przy wypełnianiu wniosku, tylko moje pytanie brzmi – po co?

Na początku jest prosto, proszą o dane osobowe, pytają o miejsce zatrudnienia, rodzinę itp. Pierwsze zderzenie, które wywołało u mnie niechęć to moment, kiedy formularz „zadał” mi pytanie o moje byłe małżeństwo, powód rozwodu, daty związane zarówno ze ślubem jak i rozwodem… No i skąd ja mam to wiedzieć?! Potem było już tylko ciekawiej, musiałam podać miejsce pobytu byłego małżonka, uzupełniłam strzelając – Polska. W dalszej kolejności kilka pytań prostszych, czyli gdzie zamierzam nocować. Podałam hostel, który w danym dniu miał najniższe ceny noclegów, ale ostatecznie nie korzystałam z jego usług, potem seria pytań o karalność, przemyt narkotyków czy broni itp. itd. I ostatnie ważne moim zdaniem pytanie, czy samemu się wypełniało wniosek. Uważam, że jest to istotne, ponieważ jeśli wpiszemy coś nie do końca poprawnie, to spojrzą na pewno na to łagodniejszym okiem.

Kiedy skończyłam wypełniać wniosek, co zajęło mi dwie godziny, ponieważ szukałam dokumentów, aby wpisać daty, nastała chwila wstępnej prawdy: zaczęto „mielić” mój wniosek i po kilku minutach pojawiło się okienko z możliwością opłaty. Oczywiście od razu mamy informację, że opłata jest pobierana bez różnicy czy dostaniemy wizę czy nie.

I już myślałam że to koniec… A jednak nie. Otrzymałam numer, który musiałam podać przy umawianiu wizyty w Ambasadzie na ich stronie. Tutaj już było prościej, termin najbliższy to ok. 3 tygodnie. Ja miałam rozmowę w Krakowie.

No i nastał czas oczekiwania, nerwowo zastanawiałam się czy może kupić bilet lotniczy, taniej teraz będzie, ale myśli blokowały - a jak nie dostaniesz wizy? Szkoda pieniędzy.

W końcu dzień rozmowy. Oczywiście kiedy Monika ma wyznaczony termin na poniedziałek na godz. 9:00 jest pod budynkiem o 8:00, a dojeżdża do Krakowa dzień wcześniej.
Na szczęście można liczyć na znajomych, którzy wieczór zorganizują, aby się nie denerwować za bardzo.

Najważniejsze jest, aby wydrukować potwierdzenia umówionej wizyty no i paszport. Ludzie zabierają papiery przeróżne, ja też wzięłam. ;) Ale nie są potrzebne, oni już mają wszystkie informacje, wszystko sobie sprawdzili, wszystko wiedzą.Mrugnięcie

Chwila prawdy, przychodzi Pan, który zbiera wydrukowane potwierdzenia umówienia wizyty, następnie wchodzi się do budynku Konsulatu. Następuje kontrola znana z każdego lotniska, a rzeczy osobiste jak portfel czy telefon zostawiamy w szafkach zamykanych na kluczyk. Radzę wyłączyć telefon, potem słychać jak dzwoni, ale już trwa procedura otrzymania wizy i jedynie wkurzamy ludzi.

W końcu staję w kolejce do kolejki, najpierw weryfikacja wydrukowanego potwierdzenia spotkania, pierwsza weryfikacja paszportu, porównanie zdjęcia czy ja to ja, naklejenie karteczki z numerem wniosku i druga kolejka - do pobrania odcisków palców. Procedura ta czeka wszystkich zainteresowanych. Często robi się zator, w nerwach pocą się palce, ale Panie to rozumieją, proszą o wytarcie i powtórzenie. Po pobraniu odcisków idę już do ostatniej kolejki.

Słyszę jak inni rozmawiają, jak się tłumaczą, opowiadają historie swojego życia i chcą pokazywać dokumenty. Szczerze? Kto ma dostać wizę to ją dostanie, naprawdę nie ma sensu snuć opowieści, tylko odpowiadać na zadane pytania. No i proponuję pomimo znajomości języka angielskiego rozmawiać po polsku. Pracownicy znają bardzo dobrze nasz język, a to Ty odzywając się do nich wybierasz, w jakim języku chcesz prowadzić rozmowę. Słyszałam jedną kobietę, która wyskoczyła z językiem angielskim a potem zaplątała się okropnie.

Jest moja kolej, serce wali, przypominają mi się historie przeczytane w internecie. Podchodzę, Pan miło prosi o paszport. I akurat otwiera na stronie, gdzie bardzo mądrzy celnicy na granicy Serbia – Kosowo, dokładnie przy wejściu na terytorium Kosowa, wbili mi pieczątkę na stronie adnotacji urzędowych. Chwila ciszy, ja stoję przy okienku i czekam. Nagle pada pytanie:

-        Byłaś w Kosowie?

-        Tak

-        Sama?

-        Tak

Podając mi karteczkę o otrzymaniu wizy, zapytał gdzie zamierzam jechać i sam odpowiedział sobie na pytanie czy będę korzystać z hosteli na miejscu, oczywiście twierdząco.

Zabrał paszport, a ja patrzę w karteczkę i nie wierzę. To już? I te nerwy były po co?

Rozglądam się i każdy, kto stał w kolejce ma taką samą karteczkę, czyli wszyscy dostali wizę. Upewniam się czy na pewno ją dostałam, wychodzę zadowolona.

Ale, ale teraz, co będzie po przylocie do USA?

Nastąpiła chwila zakupu biletu lotniczego, no i niestety, ceny nie były już tak atrakcyjne jak wcześniej. Myślałam dwa dni czy kupić teraz czy tuż przed planowanym wylotem… na pewno nie chciałam opcji z przesiadką gdyż widziałam w swoich myślach mój bagaż, który ląduje w Japonii a ja w Nowym Jorku (New York City –  nazywane potem NYC)

Jednak opatrzność nade mną czuwa i jakimś dziwnym cudem, kiedy postanowiłam kupić bilet lotniczy, w systemie pojawił się błąd i ostatecznie zapłaciłam o 800 zł taniej Uśmiech

Po długim oczekiwaniu nadszedł dzień podróży. I znowu, jak u mnie to bywa, wylot popołudniu a ja podwieziona przez przyjaciółkę jestem 5 godzin przed wylotem, bo kazali być 3 godziny przed.

Nadany bagaż, kontrola bagażu podręcznego i oczekiwanie na wylot. Czekając poznaję dwie pary Polaków. Jedni lecą odwiedzić córkę, mają wizę ostatni rok i spodziewają się, że nie dostaną kolejnej ze względu na wiek oraz dochód, a oczywiście córka z rodziną w USA przebywa nielegalnie. Potem poznaję parę w moim wieku, okazuje się że mieszkają w NYC, wymieniamy się numerami telefonów i innymi kanałami kontaktu. Miło mieć kogoś znajomego na obczyźnie Uśmiech Słucham historii o ludziach cofniętych z granicy, o tych co wizy nie dostali i pojawia się w mojej głowie wytłumaczenie, czemu tylu ludzi nie ma wizy.

Przepraszam, jeśli kogoś urażę, ale jeśli my latamy na wizie turystycznej do pracy do Stanów Zjednoczonych, kombinujemy, kręcimy, wrzucamy zdjęcia na fb z pracy, a teoretycznie jesteśmy turystycznie, jeśli ściągamy rodziny, które zostają nielegalnie, to jak mają się na nas patrzeć urzędnicy w Ambasadzie, jak mają jakiekolwiek podejrzenia? Nasłuchałam się będąc w NYC wielu historii. Nie bronię wiz, bo było dla mnie upokarzającym podawanie każdego szczegółu z mojego życia. Czułam, że ktoś ogranicza mi moją wolność. Ale należy pamiętać, że zawsze wszystko wygląda inaczej patrząc z drugiej strony.

Wracając do podroży, jestem w samolocie i już widzę, że jestem w innej czasoprzestrzeni. Polacy ubrani kolorowo, zadowoleni, uśmiechnięci.

Lot się bardzo dłużył, na początku goniłam słońce, stale widać było jego zachód. W końcu udało mi się opatulić kocykiem i zasnąć. Po jakimś czasie obudziłam się, patrzę bardzo zdziwiona, ponieważ widzę na szybie płatki śniegu, spoglądam przez okno i oczom nie wierzę. Kraina lodu, lodowce wszędzie lodowce. Cudowny widok. Moje myśli kłócą się
w głowie, Grenlandia? Ale ona zupełnie nie po drodze. To była Grenlandia. Żałuję, że nie zrobiłam ani jednego zdjęcia, ale tak mnie zaskoczył widok, że nie myślałam o niczym innym jak o podziwianiu.

Po kilkunastu godzina, schodzimy do lądowania. Z dużej wysokości widać zupełnie inny widok niż ten do którego jesteśmy przyzwyczajeni w Europie. Ogrom świateł ułożonych
w regularne kształty ulic, ocean wdzierający się w ląd. Przepięknie Uśmiech

No i teraz nastał ostatni moment weryfikacji, wysiadam z samolotu, w którym musiałam wypełnić karteczkę, gdzie będę przebywać podczas pobytu w USA, no i czy mam coś do oclenia i ile mam przy sobie gotówki.

Czekam wystraszona w ogromnej kolejce, otwierają bramkę dla VIPów i Pan prosi abym tam podeszła. Pan skanuje moje palce, robi zdjęcie, pyta się gdzie się udaję, patrzy na wypełnioną karteczkę, wbija stempel do paszportu i miło mówi – „Witamy w USA”.

To już?! Odbieram bagaż, trzęsąc się z emocji jak każdy turysta z Polski po raz pierwszy na terenie Stanów Zjednoczonych. Patrzę w paszport, termin opuszczenia kraju za 6 miesięcy… hmmm a może nie wracać Mrugnięcie Ta myśl pojawiła się kilkakrotnie podczas pobytu. Ale to już w kolejnym felietonie.

Reasumując, nie należy się bać albo mówić, że nikt wizy nie dostaje. Z tego co się dowiedziałam rozmawiając z ludźmi, to pierwszy raz każdy dostaje wizę turystyczną. Jeśli lecisz któryś raz i jest podejrzenie, że pracowałeś nielegalnie, możesz liczyć się z dodatkowym przesłuchaniem przed wpuszczeniem na terytorium kraju.

Mówiąc szczerze to warto było przejść przez, jak już wspomniałam, upokarzający dla mnie proces wizowy, aby przeżyć i zobaczyć kraj, do którego nigdy nie miałam zamiaru lecieć, a pomimo to tam byłam. A powiem więcej, zakochałam się w nim. Na pewno tam wrócę .

Monika Piśniak

Galeria

  • Powiększ zdjęcie Autorka

    Autorka